Katolicy razem z Żydami mają walczyć z… antysemityzmem

Nic dziwnego, że publikacja wywołała ogromne zainteresowanie światowych mediów. Dawno już tyle uwagi nie poświęciły one wystąpieniom katolickich hierarchów, tym bardziej, że tym razem treść dokumentu przedstawili na konferencji razem kardynał Kurt Koch i rabin David Rosen. I wszystkie, słusznie, podkreślały rewolucyjne elementy nowej nauki.

„Katolicy nie mogą nawracać Żydów, zamiast tego mają razem z nimi walczyć z antysemityzmem”.

– to przesłanie nowego dokumentu wybiły po kolei „The New Jork Times”, BBC, reuters, „The Guardian”, Time, „Daily Mail” – mógłbym mnożyć kolejne tytuły. To samo zauważyły media polskie, choć te związane z Kościołem relacjonują treść dokumentu nieco bardziej powściągliwie.

I tak gość.pl pisze, że „Kościół nie przewiduje misji wobec Żydów”, inne zaś ograniczają się do podawania samego tytułu publikacji, ewentualnie podkreślają, że pojawiła się ona pięćdziesiąt lat po ogłoszonej na Soborze Watykańskim II deklaracji „Nostra Aetate”.

Najbardziej szokujący fragment tekstu mówi, że chociaż dla chrześcijan:

„może być tylko jedna droga do zbawienia, to nie wynika z tego w żaden sposób, że Żydzi są wykluczeni ze zbawienia przez Boga, ponieważ nie wierzą w Chrystusa jako Mesjasza Izraela i Syna Bożego”.

Wniosek jest z tego rozumowania oczywisty: “oznacza to, że Kościół katolicki ani nie prowadzi ani nie popiera żadnej instytucjonalnej działalności misyjnej skierowanej do Żydów. Chociaż z zasady odrzuca się instytucjonalną misję do Żydów, to tym niemniej chrześcijanie są powołani do niesienia świadectwa swej wiary w Chrystusa także Żydom, chociaż powinni oni to robić w sposób wrażliwy i pokorny, uznając, że Żydzi są nosicielami Słowa Boga, szczególnie w obliczu wielkiej tragedii Zagłady (Szoach)”.

Przekładając to z watykańskiego na polski: Kościół Żydów nawracać nie będzie, bo nawrócenia nie potrzebują. I to nie tylko nie będzie tego robił instytucjonalnie, ale w ogóle. Wprawdzie autorzy dokumentu niby podtrzymują obowiązek niesienia świadectwa wiary w Chrystusa, robią to jednak w taki sposób i opatrują je tyloma zastrzeżeniami – ma to być robione pokornie, z wrażliwością, uznaniem dla Żydów jako nosicieli słowa Boga i z pamięcią o zagładzie – że faktyczne nawrócenia konkretnego Żyda staje się najwyraźniej czymś wręcz niepożądanym.

Nie mogę wyzbyć się wrażenia, że byłoby ono wręcz swoistym nieszczęściem.

W pewien sposób dokument ten faktycznie stanowi ukoronowanie procesu, który zaczął się publikacją „Nostra Aetate”. Tym bardziej, jeśli wie się, jaki był los dwóch głównych autorów soborowego tekstu sprzed pięćdziesięciu lat. Pierwszy, nieżyjący już ksiądz John Oesterreicher, jeszcze w latach 40. XX wieku założył w Nowym Jorku specjalny instytut katolicki, który miał wspierać misję wśród Żydów tylko po to, by w latach 60-tych ogłosić, że ta nie ma już sensu i jest czymś niewskazanym.

Jeszcze bardziej zradykalizował się drugi współtwórca tekstu, Gregory Baum, który pod koniec lat 60-tych zerwał z Kościołem, a w 1974 roku ogłosił, że w samej zasadzie wiary w Chrystusa kryje się groźny potencjał antysemicki. Z tego punktu widzenia słowa kardynała Kocha są jedynie logicznym dopełnieniem wcześniejszego rozwoju.

Jednak z punktu widzenia ciągłości tradycji jest to po prostu przewrót. Pierwszym historycznie świadectwem misji do Żydów są słowa świętego Pawła z napisanego na początku lat 50. I w. n.e. listu do Galatów. Pisze w nim, że jemu apostołowie w Jerozolimie powierzyli głoszenie Ewangelii wśród pogan „podobnie jak Piotrowi wśród obrzezanych”. I dalej:

„Ten bowiem, który współdziałał z Piotrem w apostołowaniu obrzezanych, współdziałał i ze mną wśród pogan i uznawszy daną mi łaskę, Jakub, Kefas i Jan, uważani za filary, podali mnie i Barnabie prawicę na znak wspólnoty, byśmy szli do pogan, oni zaś do obrzezanych, byleśmy pamiętali o ubogich, co też gorliwie starałem się czynić.” (Ga, 2, 7-9)

Od samego zatem początku działalność ewangelizacyjną wśród Żydów prowadzili Piotr, Jakub i Jan – ten drugi zresztą zapewne z tego powodu zginął śmiercią męczeńską w 62 r. n.e. w Jerozolimie. Sam Paweł zresztą, o czym wielokrotnie wspomina w swych listach, też głosił i chciał nawracać współczesnych sobie Żydów, a ich opór i odrzucenie Ewangelii napełniała go bólem i sprawiała największe możliwe cierpienie.

Apostołowie byli w tym sensie tylko wiernymi wykonawcami nauk swego Mistrza, który sam stwierdził, że został posłany tylko do owiec, które zginęły z domu Izraela! (Mt 15, 21-28).

Autorzy tekstu watykańskiego słusznie podkreślają, że na nauki Syna Boga trzeba patrzeć w ich ówczesnym kontekście. Tyle, że z tej zasady wywodzą absolutnie nieuprawnione wnioski. Nie ma bowiem wątpliwości, że jak choćby napisał współczesny katolicki biblista Brant Pitre, Chrystus uważał, że dar życia wiecznego zależy od uznania Go przed innymi (Mt 10, 33; Mk 8, 38; Łk 12, 8-9).

Tego samego domaga się Piotr według Dziejów Apostolskich od Żydów zgromadzonych w Jerozolimie, podobnie wielokrotnie podkreśla to Paweł w swoich listach. Żeby obejść te nauki trzeba wprowadzić radykalnie subiektywne odczytanie starożytnych tekstów. Autorzy dokumentu robią to, sugerując raz za razem, że wszystkie te nauki były prawdziwe… dla tych, którzy je przyjęli.

Przykro to powiedzieć, ale przekonanie, że jakikolwiek Żyd żyjący w I w.n.e. mógł rozumować w podobny sposób jest niedorzeczne. Dla starożytnych Słowo Boga było niepodzielne; mogło być jedynie prawdziwe lub fałszywe. W pierwszym przypadku należało się go słuchać, w drugim je odrzucić. Myśl, żeby było ono prawdziwe dla tych, którzy w nie uwierzyli, a nieprawdziwe dla tych, którzy go nie przyjęli nie mieściła się w ich kategoriach rozumowania. Naprawdę ani sam Chrystus, ani jego uczniowie nie byli dialogistami i dialektykami żyjącymi w epoce po Oświeceniu!

Wszystkie te dziwne rozumowania mają swoje źródło w osobliwym przeświadczeniu watykańskich teologów, zgodnie z którym nauka Kościoła musi uwzględnić doświadczenie Szoach. Jest to o tyle zaskakujące, że w innych wypowiedziach kościelnych odrzuca się, słusznie, związek między nauką Kościoła a Holocaustem.

Sam Jan Paweł II mówił, że „w świecie chrześcijańskim bowiem – choć nie twierdzę, że za sprawą samego Kościoła jako takiego – zbyt długo krążyły błędne i niesprawiedliwie interpretacje Starego Testamentu dotyczące narodu żydowskiego i jego domniemanych win, rodząc wrogie postawy wobec tego ludu. Przyczyniły się one do uśpienia wielu sumień i w konsekwencji, gdy Europę zalała fala prześladowań inspirowanych przez pogański antysemityzm, który w swej istocie był zarazem antychrześcijaństwem, obok chrześcijan broniących prześladowanych za wszelką cenę, nawet z narażeniem własnego życia, wielu było i takich, którzy nie stawili tak zdecydowanego duchowego oporu, jakiego ludzkość miała prawo oczekiwać od uczniów Chrystusa”.

Skoro działo się tak nie „za sprawą Kościoła jako takiego”, a prześladowania były inspirowane „pogańskim antysemityzmem, który był w swej istocie zarazem antychrześcijaństwem” to dlaczego watykańscy autorzy wychodząc od doświadczenia Szoach domagają się zmiany nauczania Kościoła jako takiego?

Można to uznać za przejaw myślenia dialogicznego, a można, idąc za starym językiem, widzieć w tym sprzeczność i absurd. Otóż autorzy tekstów watykańskich uprawiających dialog z judaizmem piszą je tak, jakby podświadomie przyznawali się do winy i uznawali odpowiedzialność nauki Kościoła za Holocaust, mimo że oficjalnie i publicznie ją negują.

Łatwo zrozumieć dlaczego tak się dzieje. Gdyby faktycznie uznali, że to nauka Kościoła przyczyniła się do Holocaustu, dokonaliby faktycznie swoistego aktu samodetronizacji – jak można być nauczycielem moralności, jeśli współuczestniczyło się przez tyle wieków w nauczaniu nienawiści?

Z drugiej strony nie mogą lub nie chcą wprost odrzucić oskarżeń, głównie ze strony części środowisk żydowskich, bo to oznaczałoby zerwanie dialogu i narażenie się na ataki liberalnej prasy. Dlatego stopniowo krok po kroku przyjmują, że istniał związek między masowymi morderstwami Żydów a ich własną nauką.

Stąd wniosek, że w obliczu Szoach… Kościół musi przestać prowadzić działalność misyjną.

Kościół rzymski przez stulecia mówił o sobie, że jest apostolski i powszechny. Gdyby głos autorów watykańskiego dokumentu miał stać się obowiązujący, oznaczałoby, że oba te przymioty – apostolskość i powszechność – zostały utracone.

Paweł Lisicki

źródło: fragmenty z lisicki.dorzeczy.pl

 

P.S. Czy wolno modlić się do obrazów? => za darmo  SzokWiedzy.pl

Formularz z NeTeS


Photo credit: hoodcj1photo via Foter.com / CC BY

Napisz swoje zdanie...

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *